Koniec?...

"Przewalił się nad nami straszliwy kołowrót
ludzi, czynów i zdarzeń, klęski i poświęceń.
Otośmy wyszli żywi (...)" Józef Łobodowski

Podpisanie traktatów pokojowych oznaczało koniec wojny na frontach. Dla wielu ludzi zaczęła się nowa wojna, wojna o odszukanie bliskich, o nowe domy, o rozliczenie z przeszłością.

Fragmenty podań, które wpłynęły do Archiwum Państwowego w Kaliszu, dotyczących poszukiwań dokumentów z okresu wojny.

"W czasie okupacji zamieszkiwałem w Masanowie u babci (...). Tam też byliśmy zabierani do zbierania kamieni na polach u osiedlonych Niemców i budowy tamtejszej drogi przy donoszeniu kamieni z pryzm na budowę drogi. (...) W Masanowie sołtysem był Niemiec o nazwisku Strąf, osiedlony w miejsce wywłaszczonego gospodarza Polaka o nazwisku Walczak. Natomiast po przeciwległej stronie babci był osiedlony w miejsce wywłaszczonego Polaka Urban oficer SS - Gestapo o nazwisku Selinger, który kilkakrotnie przykładał mi pistolet do głowy i zostałem odtransportowany do Rossoszycy lub Sieroszewice, to była szkoła w roku 1943 lub 1944, mógł to być miesiąc maj. Z pomieszczenia szkoły próbowałem zwiać, ponieważ czułem zło lecz zostałem schwytany przez folksdojcza (...) podobno z Ołoboku, schwytany za uszy, podniesiony i wrzucony na duży stół. Z kolan miałem coś wycinane i owinięte białą szmatą. Przez długi czas nie mogłem chodzić, nie chciało się goić, dopiero sąsiadka staruszka (...) przykładała z doniczkowych kwiatów coś w rodzaju cebuli i doprowadziła do zabliźnienia ran zewnętrznych. Do dziś mam widoczne ślady blizn na obu kolanach 4 cm długości i 1 cm szerokości każda. Odczuwam stało ból i trudności przy chodzeniu. Jak się dowiedziałem po wyzwoleniu to Niemcy wycinali z kolan część chrząstki, ażeby wszczepiać rannym oficerom w głowę czaszki, ażeby przyspieszyć leczenie. Lekarzem podobno był lekarz z Mikstatu (...). Do pomocy był właśnie ten, co wrzucił mnie na stół (...). Coś sobie przypominam, że wpierw było prześwietlenie klatki piersiowej przed zabiegiem. Policjant był okrutny - żandarm o nazwisku Fluder, od którego dostałem po twarzy. Pamiętam, że chodziłem po zabiegu pieskiem na czterech i wołano za mną Bobiś (...)."


" (...) W Kwiatkowie w okresie okupacji byli wywłaszczeni ze swoich gospodarstw rolnych Polacy: Józef Perz (...), które użytkował Benzinger, w nim pracowaliśmy. Klusak i Józefiak - gospodarstwo po przeciwnej stronie od J. Perza i inni z drugiej części wsi za majątkiem. Grunty ich scalono i przydzielono tym repatriantom-kolonistom niemieckim, powiększając im areał do użytkowania. W Kwiatkowie mieszkali też Polacy np. Czekanowicz - stróż nocny, Barczakowie, Gruszka, Chmielewski, Szymański - rymarz, Szymański, co prowadził piwo oraz robotnicy rolni, którzy pracowali w majątku rolnym administrowanym przez dyr. Bidermana (...). Nadmieniam również, że w niektórych gospodarstwach Niemcy rozbudowali lub wybudowali pomieszczenia np. u Benzingera w gospodarstwie po Józefie Perzu wybudowano nową oborę, w której nam w narożniku razem z bydłem i końmi przypadło spać. Nasza sypialnia nie była wygrodzona, stanowiła jedną otwartą przestrzeń obory. (...) To, że byliśmy przez tych Niemców tak traktowani jako zwierzęta nie zapomnę i nie wybaczę im nigdy. Nie wszyscy Niemcy z Kwiatkowa zasługiwali na szubienicę, ale kilku na dobre baty, np. Biderman - oprawca robotników rolnych. Ja pamiętam, że w Kwiatkowie zamieszkali (repatrianci-koloniści) Niemcy od strony Fabianowi -Ociąża - (tych gospodarzy było prawdopodobnie 9-ciu) Kalmayer, Benzinger, Fischerka, Kwast, z drugiej strony Taszner czy Tischner, Reichert - sołtys i po przeciwnej stronie Melke. Dyrektorem majątku był Biderman (...). Niemcem nie dyskryminującym Polaków był Kalmayer."


"(...) Brat dużo chorował na górne drogi oddechowe, co doprowadziło go do astmy. Ataki tej choroby nasilały się na tle nerwowym, z powodu warunków, w jakich się nagle znalazł. (...) Wilhelmina Günther, z personelu Greisera w Poznaniu, zajmowała się służbowo i konspiracyjnie m.in. dziećmi SS-heimu. Jej bohaterstwo w skutecznej walce z faszyzmem, zakończone zgilotynowaniem z oficerami AK grupy S-7, jest dobitnie przedstawione na stałej wystawie w cytadeli poznańskiej. Gdy brat nie mógł być zabierany do domu z racji obłożnego chorowania, odwiedzali go oddzielnie wyżej wymieniona, albo nasz ojciec. Byłam zabierana w podróże do brata, ale nigdy nie wchodziłam na teren SS-heimu. Zostawiano mnie przed jakąś bajkowo kolorową budką strażniczą, którą zawsze porównywałam z domkiem z pierników. Wówczas nie bałam się jeszcze uzbrojonych żołnierzy i dlatego miałam śmiałość ich prosić, że chcę zobaczyć, co jest za bramą, przez którą przejeżdżały samochody. Gdy mi kiedyś pozwolono zerknąć do środka, zobaczyłam ponury dziedziniec, w którym z lewej strony, rozdeptany trawnik rozdzielał od uklepanej ziemi kawał chodnika z szarych płytek. Zaś w samym narożniku murów rosło samotnie ogołocone z liści drzewo, a prawej strony stał wysoki budynek. Wokół było cicho i pusto. Obrazu tego nie potrafię wyrwać ze swojej pamięci. Pamiętam też, że do tego miejsca dochodziliśmy, wysiadając z pociągu stację przed albo za Kaliszem, odpoczywając raz po raz w lesie. Dla mnie, wychowanej w mieście, było to coś nowego, bo nigdy przedtem nie widziałam wokół siebie tyle drzew i nic poza nimi. Brat żalił się na swoich "wychowawców" i dlatego dzięki układom ojca i "Wilki" (pseud. W.G.) wędrował po oddziałach w nadziei na lepsze traktowanie. Z tej racji, jeśli zachowała się dokumentacja tylko szczątkowa, może on być gdzieś odnotowany jedynie na bardzo krótki czas. Mój brat trafił do SS-heimu z dwóch powodów:

  • Podczas okupacji obowiązek szkolny zaczynał się od 6 roku życia, a na początku wojny on miał właśnie tyle lat i nie znał języka niemieckiego. 2. Nasza matka (...) również nie znała języka niemieckiego. Była z rocznika, którego nie obejmował już ten przymus w szkole. Gdy w lipcu 1940, z łapanki trafiła ona do F.VII, podczas rejestracji kto do rozstrzelania, a kto do dalszej wywózki, zwrócono uwagę na jej nazwisko. Terror dopiero się rozszalał i dlatego nie zdawała sobie sprawy, co ją (i nas) czeka z konsekwencji nie podpisania tam volkslisty. A że było to równoznaczne z rozwodem rodziców bez ich woli, brat musiał być w SS-heimie do osiągnięcia biegłości w posługiwaniu się, przedtem obcym dla niego językiem.
  • Mnie ominął taki los, bo byłam młodsza i zanim poszłam do szkoły, jezyk niemiecki opanowałam w najbliższym otoczeniu, bez takich stresów, jakie przeżywał brat. Wiarygodny dokument o pobycie naszego brata w SS-heimie pragnę mieć wyłącznie do celów osobistych. Przede wszystkim chcę go pokazać naszym młodszym siostrom przyrodnim, które nie mają najmniejszego pojęcia o piekle, jakie oboje przeżyliśmy, z powodu różnej narodowości naszych rodziców.

(...) Nasze nazwisko może się powtarzać m.in. z tego powodu, że ojca bratowa (Gertruda) opierała się także przed podpisaniem volkslisty. Dopiero gdy jej zabrano dzieci w takie same miejsce, uczyniła to wkrótce. Nie miała w tej sprawie takich oporów co nasza matka, bo Niemką była po matce, a Polką po ojcu. Zaś językiem niemieckim władała w takim stopniu jak polskim, co uratowało jej rodzinę przed prawdopodobnym nieszczęściem. (...) ojciec ożenił się ponownie - z niekwestionowaną Niemką, bo cztery dni później miała być aresztowany! Gestapo wydało bowiem na nas wyrok śmierci. Nasza Mutti była naszym szczęśliwym losem w loteri życia, ale to już zupełnie inna sprawa. Zatem od stycznia 1942, brat nie musiał już przebywać w SS-heimie. Jednak dokładnych dat jego niezapomnianej tragedii nie pamiętam (...)."

Obligacja
Obligacja poświadczająca udzielenie pomocy finansowej,
Spuścizna Tadeusza Martyna, sygn. 1053
Oświadczenie
Oświadczenie Kubickiego - robotnika przymusowego,
Spuścizna Tadeusza Martyna, sygn. 1308
Wspomnienia
Wspomnienia członka Ruchu Oporu w latach 1939-1945-Stefan Janusz-partyzant ps. Wiktor, z terenu m. Kalisza i m. Jasło,
Spuścizna Tadeusza Martyna, sygn. 235
Wspomnienia
Wspomnienia z wojny 1939 r. napisane przez podchorążego Pietrzaka z 29 Pułku Strzelców Kaniowskich,
Spuścizna Tadeusza Martyna, sygn. 263
Wspomnienia
Wspomnienia z wojny 1939 r.
Spuścizna Tadeusza Martyna
Zaświadczenie
Zaświadczenie o deklaracji wierności z 1945 r.,
Spuścizna Tadeusza Martyna, sygn. 935
Ulotka
Ulotka - protest przeciwko rehabilitacji,
Spuścizna Tadeusza Martyna, sygn. 937